Pobudka o 7 rano. O ósmej, samochód zapakowany już po brzegi. Dwuletnie dziecko zapięte w foteliku – jest. Książeczki, naklejki, kolorowanki, pisaki i ulubiony miś – jest. Przekąski i napoje – są. Zestaw ulubionych płyt – jest. Jesteśmy gotowi na podróż do Fussen w Bawarii, na południu Niemiec. Jak wjechaliśmy na autostradę pod Berlinem, tak opuściliśmy ją za Monachium, niecałe 5 km od naszego miejsca docelowego. Była to dosyć monotonna i długa droga, same lasy, pola i stacje benzynowe. Dopiero 2 godziny przed końcem krajobraz się zmienił. Zobaczyliśmy wielkie, ośnieżone szczyty Alp, taki przedsmak tego, co będziemy podziwiać przez najbliższe 5 dni.
Dojechaliśmy po 18, od razu poszliśmy zwiedzać nasze miasto.
Fussen to niewielkie, malownicze miasteczko, u podnóża Alp, przy granicy z Austrią. Rozpoczyna się tutaj Romantische Strasse, czyli Romantyczna Droga, 350 km malowniczych zamków, architektury średniowiecznych wsi i alpejskich widoków. Chociaż, zależy z której strony patrzeć. Dla jednych trasa się tu zaczyna, a dla podróżujących z przeciwnego kierunku, tu droga się kończy.
Poszliśmy na spacer nad rzekę Lech, gdzie szwajcarski mnich Magnus, odbił kiedyś swoją stopę przy wąwozie. Święty Magnus jest patronem miasta. A skąd wziął się odcisk stopy? Św Magnus uciekał przed dzikim zwierzęciem. Przeskoczył na drugą stronę rzeki a jego stopa wbiła się w kamień. Dawno temu było to miejsce pielgrzymek.
Widzieliśmy wodospad, który trochę przypominał schody. Rzeka miała niesamowity jasnoniebieski kolor. Widzieliśmy klasztor św. Manga oraz Wysoki Zamek na wzgórzu.
W 2 godziny obeszliśmy piękne, malownicze, historyczne stare miasto. Na finał dnia wybraliśmy typową bawarską restaurację, z kiełbaskami z musztardą i zimnym, lokalnym piwem.
miętowa rzeka
Fussen,
miasteczko u podnóża gór
Następnego dnia, przy śniadaniu, planowaliśmy kolejne dni. Mieszkaliśmy w małym pensjonacie na obrzeżach miasteczka. Dostaliśmy malutki ale przytulny pokój na poddaszu. W całym ośrodku było mało gości, więc na naszym piętrze byliśmy sami. Dawało to pewien komfort, że nie przeszkadzamy innym, kiedy nasze Dziecko płakało w nocy. Niby już duża dziewczynka, ale emocje z przebytego dnia czasami dawały upust nocą. Pensjonat to rodzinny interes, prowadzony przez sympatyczną parę w średnim wieku. Codziennie rano Mama jednego z właścicieli przygotowywała śniadania. Stała w okienku i pytała się jakie jajka chcemy 🙂 Reszta śniadania to ekologiczne soki, naturalne, regionalne sery i wędliny podawane w formie szwedzkiego bufetu. Oczywiście nie zabrakło tu też miejsca dla typowego „niemieckiego” śniadania, czyli na słodko: musli, owsianki, jogurty piankowe, dżemy i nutella. Właścicielka, codziennie rano, podchodziła do stolików i rozmawiała z każdym gościem. Pytała się co widzieli dzień wcześniej i jakie mają plany na kolejny. Dawała ulotki, mapy i dobre rady. Radziła jak najszybciej dojechać, co warto zobaczyć kiedy pada i kiedy jest piękna pogoda. Mimo, że w hotelu spędzaliśmy bardzo mało czasu, wracaliśmy późnym wieczorem i wychodziliśmy zaraz po śniadaniu, byliśmy pod wrażeniem tej rodzinnej i przyjaznej atmosfery.
Tego dnia czekało nas pierwsze, prawdziwe, całodniowe spotkanie z alpejskim światem. Dopiero dzisiaj, spisując swoje wspomnienia, zdałam sobie sprawę jaki ten dzień był niesamowity i pełen wrażeń. Zielone wzgórza, ośnieżone szczyty, ruiny zamków, jeziora, kolejki górskie, słońce, burza i tęcza.
Nasza odwaga została wystawiona na próbę i to dwukrotnie.
Pojechaliśmy do austriackiej miejscowości Reutte. Znajduje się tu most o nazwie Highline179, jest to atrakcja dla odważnych lub nieświadomych – my zaliczamy się do drugiej grupy. 🙂 Most, a dokładniej kładka, łączy ze sobą dwa wzgórza oraz mieszczące się na nich ruiny zamku Ehrenberg z pozostałościami fortu Claudii. Na pierwsze wzgórze można wjechać kolejką lub spacerem 20 minut przez las. Zapakowaliśmy Dziecko do plecaka ze stelażem. Z wysokości pleców Taty, a jest to niecałe 2 metry, miała niesamowite widoki na alpejską krainę. Po chwili byliśmy już przy ruinach warowni. Idealne miejsce do robienia zdjęć: kilkanaście kamiennych pomieszczeń, na paru poziomach a dookoła po jednej stronie wioski w dolinie, po drugiej ośnieżone tyrolskie szczyty. Nasza mała dziewczynka odnalazła w sobie duszę modelki. Wchodziła na kamienie, uśmiechała się i krzyczała „rób!”. Pogoda piękna, my zadowoleni, no to czas przejść mostem na drugą stronę.
Idziemy sobie spokojnie, rozmawiamy, śmiejemy się a tu po paru metrach most zaczął się ruszać. Dosłownie bujamy się w powietrzu w górę i w dół a pod nami przepaść. My, delikatnie mówiąc przestraszeni, a za nami ludzie, więc zawrócić nie wypada. Nasze reakcje były różne.
Mąż: „nie odzywaj się, to wszystko twoja wina, gór ci się zachciało, choć szybciej.” Ja szłam w ciszy, ale myślałam sobie: „jak most zarwie się na środku to zginiemy wszyscy od razu, jak spadniemy pod koniec to może zatrzymamy się w koronach drzew i jakoś przeżyjemy.”
A nasza Julka: ” Jeszcze, jeszcze, buju buju.”
Doszliśmy do końca cali i zdrowi. W sumie nie było tak źle. Potrzebowaliśmy dłuższej chwili żeby uspokoić bicie serca, porobić parę zdjęć, wziąć się w garść i przejść z powrotem przez most drugi raz. 🙂
HIGHLINE 179
ruiny zamku
Ehrenberg
Julka podróżniczka
Pojechaliśmy dalej. Na granicy niemiecko-austriackiej, na skraju Alp, znajdują się pojedyncze szczyty poprzedzielane szerokimi, zielonymi dolinami. Wsiedliśmy do kolejki gondolowej i kierowaliśmy się ku szczytowi Breitenberg.
Pogoda w górach bywa kapryśna. Rano było przepiękne słońce, w momencie kiedy wchodziliśmy do gondoli pojawiły się chmury, w połowie drogi na szczyt nabrały one czarnego koloru, kiedy wychodziliśmy z wagonika słychać było grzmoty. Byliśmy sami, do schroniska było około 100 metrów. Nagle zrobiło się ciemno, z nieba zaczęło lać jakby ktoś kran odkręcił. Dziecko na plecy i w nogi. Dobiegliśmy do schroniska, a w środku poza właścicielem i jego przyjaciółmi, dwa stoliki zajęte. Dowiedzieliśmy się, że z powodu burzy kolejka nie działa i musimy tu poczekać.
Aby się rozgrzać, kupiliśmy gorące herbaty, zajęliśmy miejsce przy wielkim, drewnianym stole przy kąciku zabaw dla dzieci. Julka układała klocki i oglądała niemieckie książki a my chcieliśmy się trochę dowiedzieć o miejscu w którym się znajdujemy. Byliśmy na wysokości 1498 metrów, stąd można wjechać wyciągiem krzesełkowym do kolejnej stacji na wysokość 1677m. Sam szczyt znajduje się jeszcze ok 200 metrów wyżej. (dokładnie 1838m.) Zimą to miejsce zmienia się w raj dla narciarzy: 5 wyciągów, 7 tras narciarskich o długości ok 9 km, w tym dwie trasy nocne.
Spędziliśmy tu ponad godzinę. Nagle wyszło słońce. Niestety nie dane nam były widoki ze szczytu ale tu również było pięknie.
Każda burza kiedyś się kończy
Na koniec tego długiego dnia, wybraliśmy się na wycieczkę samochodową po okolicy. Była 19, ciepły lecz pochmurny wieczór, zero turystów. Niedaleko Fussen znajduje się wiele pięknych jezior.
Forggensee to największe jezioro w rejonie Allgau. Tak dokładnie, nie jest to jezioro a sztuczny zbiornik. W miesiącach zimowych poziom wody jest dużo, dużo niższy. Podobno można chodzić wtedy po jego dnie i zobaczyć pozostałości, które były tu przed zalaniem zbiornika.
Wyobrażam sobie, jak to miejsce wygląda latem w słoneczne dni. Turkusowo-niebieska woda, otoczona wspaniałymi szczytami, z widokiem na Zamek Neuschwanstein, przyjemny gwar ludzi na plażach, pełne kawiarnie nad brzegiem, rodziny z dziećmi próbują swoich sił jadąc rowerem dookoła jeziora a jego tafla zmącona jest przez miłośników surfingu, jazdy na nartach wodnych czy wioślarstwa.
My trafiliśmy na krajobraz po burzy.
Forggensee
Weisensee
Nasz kolejny dzień, był przeze mnie od bardzo dawna dokładnie planowany.
Kiedy 7 lat temu poznałam swojego Męża, okazało się, że oboje kochamy góry. Nasze pierwsze wspólne wakacje spędziliśmy w Kotlinie Kłodzkiej zdobywając szczyty i zwiedzając zamki, zaręczaliśmy się w Zamku na Skale w Sudetach, natomiast w podróż poślubną udaliśmy się w Tatry i Bieszczady. Już wtedy pomyślałam sobie, że jak tylko będzie okazja, to zabiorę Go w moje wyjątkowe miejsce.
Moje ciepłe uczucia względem tego miejsca kształtowały się przez lata i to wieloetapowo. W dzieciństwie spędziłam parę tygodni nad układaniem puzzli składających się z 5000 elementów przedstawiających zamek wśród jesiennej scenerii czerwono-pomarańczowych drzew na tle jeziora i szczytów gór. Pierwszy raz byłam tu w czasach liceum, na wycieczce klasowej z nauczycielką niemieckiego. Kolejny, tym razem na studiach, pojechałyśmy z przyjaciółką i kuzynką na autokarową wycieczkę objazdową śladami Ludwika II po Bawarii organizowaną przez rodziny wojskowych. Nie wiedziałyśmy na co się piszemy. Autokarowa objazdowa wycieczka tematyczna w praktyce oznaczała, że byłyśmy my a reszta to 40 i 50 plus, ale nie ma tego złego… Ta podróż dostarczyła mi dużo wiedzy teoretycznej 🙂
Oczekiwania względem tego miejsca rosną wraz z używanymi epitetami: najbardziej znany zabytek Niemiec, bajkowy zamek, pierwowzór zamku Disneya (chociaż do tego miana startuje również zamek św. Hilariona na Cyprze), średniowieczny zamek rycerski pośrodku Alp.
Uwielbiam to miejsce, znajduje się tu wszystko co lubię, przestrzeń, górskie powietrze, lasy, jeziora, szerokie łatwe podejścia jak i trudniejsze wspinaczki, historia, magia, tajemnica, legendy. Nawet ten natłok ludzi mi nie przeszkadza, każdy idzie w swoim tempie. Większość kończy na zwiedzaniu zamku oraz podziwianiu widoków z mostu (na którym są takie tłumy, że trzeba czekać w kolejce na wejście) ale trasa prowadzi jeszcze dalej niż do mostu. Mniej turystów, trudniejsze szlaki i widok na zamek z innej perspektywy.
Bardzo chciałam przyjechać tu razem. Niestety pogoda potrafi pokrzyżować wszystkie plany. Był to najgorszy dzień naszego pobytu w Alpach.
Mój plan był taki. Zaczynamy rano od 10. Idziemy do pierwszego zamku na niewielkim wzgórzu – Hohenschwangau, zwiedzimy dziedziniec, pochodzimy po ogrodach zamkowych. Jest tu piękna fontanna z postaciami lwów oraz parę ciekawych punktów widokowych na jezioro i drugi zamek. Następnie pójdziemy do głównej atrakcji – Zamku Neuschwanstein. Potem zajdziemy na most Marienbrucke. Był to prezent od ojca Ludwika, Maksymiliana II dla jego matki Marii, wisi nad wąwozem Pollat, kiedyś był drewniany a z czasem zastąpiony metalową konstrukcją. Tu trzeba obowiązkowo wykonać najpopularniejsze zdjęcie zamku Ludwika II. Widok z tego miejsca jest na wszystkich blogach, stronach internetowych, przewodnikach i widokówkach. Później pójdziemy w góry, za mostem, do następnego tarasu widokowego. Na koniec dnia w planach był spacer dookoła jeziora Alpsee. Jest to około 5 kilometrów więc potrzebowalibyśmy na to godziny.
Zamek Hohenschwangau
Zamek Neuschwanstein
Most Marienbrucke
widok z mostu
A u nas wyglądało to tak. Bilety zamówiłam 3 miesiące wcześniej, na konkretną datę i godzinę. Zamek Hohensschwangau o 10:00, zamek Neuschweinstein o 13:00. Wszystkie dostępne informacje w przewodnikach, w Internecie, na oficjalnej stronie zamków głoszą, że trzeba stawić się przy kasie biletowej 2 godziny przed wyznaczoną godzinę.
O 6:30 obudziło nas stukanie deszczu o szybę pokoju. Po szybkim śniadaniu, zabraliśmy parasolki, ochronę na wózek dziecięcy i o 8 byliśmy na miejscu. Zawsze opowiadałam Łukaszowi, że będą ogromne kolejki, żeby się nie denerwował długim czekaniem, to co zobaczymy warte jest czekania. Byliśmy tu w maju. Jak się okazuje sezon zaczyna się w czerwcu. Kiedy przyszliśmy do kasy, poza nami były może 3 osoby (w tym tylko jedna w kolejce, reszta to osoby towarzyszące). Do rozpoczęcia zwiedzania pierwszego zamku jeszcze godzina 50 minut. Nie możemy podziwiać widoków bo leje deszcz, kiedy szliśmy droga zamieniła się w rzekę, mieliśmy mokre nogawki aż po kolana. Ostatnią godzinę Łukasz spędził z dzieckiem obrażony w sklepie z pamiątkami a ja biegałam mokra po ogrodach chcąc zrobić chociaż jedno ładne zdjęcie. Wnętrze zwiedziliśmy w pół godziny i poszliśmy na kolejną górę. Przynajmniej w środku bardzo nam się podobało. Pod Neuschweinstein czekaliśmy kolejną godzinę ale tu już było więcej turystów, czasami się przejaśniało więc widoki poprawiały nam humor. Wnętrze było tak piękne jak zapamiętałam ale nasza córka nie była w ogóle zainteresowana mauretańsko-gotycko-barokowym wystrojem sal. Płakała, uciekała w drugą stronę, zaczepiała Niemców, ostatecznie uspokoiła się jak dostała telefon i mogła oglądać Świnkę Peppę.
Jedyne co się tego dnia udało to spacer, chociaż nie poszliśmy wyżej niż do mostu Marienbrucke ponieważ nie dało rady pchać tam dziecięcego wózka. Jedyne co zgadzało się z tym jak zapamiętałam z wcześniejszych pobytów to na moście, niezależnie czy w sezonie czy poza, zawsze jest dużo ludzi.
Wieczorem, zmęczone dziecko szybko zasnęło, a my na zakończenie tego niezbyt udanego dnia obładowani owocami w czekoladzie i wieloma pysznymi niemieckimi specjałami, obejrzeliśmy długo wyczekiwany finał Gry o Tron.
Julka podziwia Alpsee
Informacje praktyczne
- Nazwa zamku pojawiła się już po śmierci władcy (wcześniej nazywał się Neue Burg Hohenschwangau czyli poprostu Nowy Zamek)
Dojazd:
- Z Fussen do hohenschwangau autobus linii 73 lub 78 odjeżdżają co 30 minut, kosztują 2,30 euro w jedną stronę
- Można podjechać samochodem, parking jest płatny 7 euro
Bilety:
- Bilety kupujemy na konkretną godzinę
- Bilety można kupić tylko w ten sam dzień, w którym będziemy zwiedzać zamek
- Jest tylko jedna kasa biletowa, przy Alpseestrase 12, blisko parkingu, nie ma kas w okolicy zamku
- Można zarezerwować bilet przez Internet, ale jest to tylko rezerwacja (dodatkowo płaci się 2,50 euro od osoby) mimo rezerwacji i tak musimy odstać swoje w kolejce do kasy i odebrać właściwy bilet, rezerwacja nie musi odbywać się w ten sam dzień co wycieczka, można zarezerwować dużo wcześniej
- Bilety należy odebrać 90 minut przed wybraną godziną wejścia
- W kasie biletowej są dwie kolejki: jedna do kupienia biletów, druga do odebrania biletów z rezerwacji
Ceny:
- Koszt jednego biletu do zamku Neuschwanstein to 13 euro, osoby poniżej 18 lat za darmo
- Bilety łączone do zamku Hohenschwangau i Neuschwanstein 25 euro
Zwiedzanie wnętrza zamku:
- tylko z przewodnikiem, od 9 do 18, turyści zbierają się na głównym dziedzińcu w grupach, wejścia co 5 minut, czas zwiedzania tylko 30 minut
- Na dzieciniec zamku może wejść każdy bez biletu
- Przewodnik audio w języku polskim
- W trakcie wycieczki po zamku nie można robić zdjęć
- Niemcy są bardzo skrupulatni i zorganizowani, jeżeli na którymś etapie się spóźnimy, nie zdążymy na swoje okienko czasowe, nie wpuszczą nas do zamku
- słowo „zamek” jest głównym bohaterem tego artykułu i występuje w tekście 44 razy
Historia bajkowego Króla
Dawno temu, żył sobie mały chłopiec. Mieszkał w lesie, wychowywany tyko przez matkę. Pewnego dnia poszedł do lasu, na polowanie. Kiedy zmęczony zasnął pod drzewem, wybudził go tętent koni. Zobaczył rycerzy w pięknych, lśniących zbrojach. Pomyślał że to muszą być jakieś boskie istoty. Kiedy zaczął rozmawiać z jednym z nich, a nazywał się on Lancelot, wiedział, że też zostanie rycerzem. Tak się właśnie stało. Był jednym z najlepszych rycerzy Okrągłego Stołu, odważny, waleczny, za wszelką cenę broniący swojego Króla i Ukochanej. Pewnego dnia mag Merlin nakazał rycerzom odnalezienie najcenniejszego przedmiotu na Świecie, był to kielich z którego Jezus pił podczas ostatniej wieczerzy. Po wielu niebezpiecznych przygodach, trzem rycerzom Okrągłego Stołu udało się sprowadzić świętego Graala. Wśród nich był ten chłopiec – ser Parsifal.
Parsifal wraz z ukochaną Blanchefleur doczekali się narodzin synów. Jednym z nich był Lohengrin. Należał do zakonu Rycerzy Graala. Pewnego dnia został wysłany do Brabancji. Córka zmarłego tu króla, Elsa, została oskarżona o zabójstwo swojego brata. Lohengrin przybył na łodzi, którą ciągnął łabędź i przyrzekł bronić księżniczki. Miał tylko jedną prośbę, aby nigdy nie pytała o jego imię.
Rycerze zakonu Graala to tajna organizacja, której członkowie posiadali magiczne, czarodziejskie moce, dopóki nie wyjawili swojego imienia i pochodzenia.
Te dwie postaci niezwykle fascynowały Ludwika II. A był on wyjątkowy. Bardzo wrażliwy, nieśmiały i zamknięty w swoim świecie. Mieszkał z rodziną w Zamku Hohenschwangau, gdzie jego dziadek – Ludwig I, rozbudził w nim fascynacje legendami o silnych i dzielnych rycerzach. Kiedy po śmierci ojca został królem, nie był na to gotowy. Nie interesowała go ani polityka ani wojny. Był mecenasem sztuki. Dzięki jego przyjaźni z kompozytorem Ryszardem Wagnerem powstało wiele pięknych dzieł.
Był zaręczony ze swoją kuzynką, ale ostatecznie na chwilę przed ślubem odwołał zaręczyny. Można powiedzieć, że był miłośnikiem męskiej urody nad kobiecą.
Dziełem jego życia jest Zamek Neuschwanstein czyli Nowy Kamienny Łabędź. Zaprojektował bajeczny zamek, który miał mu dać schronienie.
W Sali Śpiewaków – jednej z największych pomieszczeń, motywem przewodnim jest saga o świętym Graalu i jego rycerzach: Parsifalu i Lohengrinie a w sypialni króluje legendarna miłość Tristana i Izoldy. Niestety nie dane mu było nacieszyć się swoim zamkiem. Zginął w tajemniczych okolicznościach przed ukończeniem budowy. Ludwika uznano za niepoczytalnego i pozbawiono tronu. 4 dni później znaleziono dwa ciała nad jeziorem Starnberg – Ludwika oraz lekarza który stwierdzał jego niepoczytalność.
Następnego dnia pogoda się poprawiła. Zmieniliśmy otoczenie. Pojechaliśmy w okolice Garmisch-Partenkirchen. Okolica znana z Turnieju Czterech Skoczni. Naszym celem był Wąwóz Partnachklamm.
Szliśmy wąskimi ścieżkami wykutymi w skale, w dole rwący potok, z nieba padał deszcz a gdzieniegdzie przebijało się słońce. Ścieżki w niektórych miejscach były bardzo wąskie a sufit znajdował się dosyć nisko. Dwumetrowy Łukasz z Julką na plecach czasami niebezpiecznie ocierali się głowami o skały. Jest to doskonałe miejsce na każdą pogodę, dostępne przez cały rok. Wiosną i latem, kiedy jest piękna pogoda, widoki są niesamowite ale wtedy jest dużo turystów i na dwukierunkowej trasie przy skale mogą tworzyć się korki. Zimą miejsce zmienia się w zamarzniętą, białą krainę z lodowymi wodospadami. Podczas deszczowych dni, poziom wody w wąwozie podnosi się, rwąca rzeka daje głośny szum, a krople deszczu mienią się kolorami na tle wysokich skał.
Wąwóz ma długość ok 700 metrów i głębokość 80 metrów, wyżłobiony jest przez rzekę Partnach.
Ceny biletów: dorośli 6 euro, dzieci 3 euro. Miejsce jest przyjazne dla zwierząt. Za opłatą 1 euro, zaopatrzeni w smycz, możemy zabrać naszego psa na wspólną podróż.
Następnie pojechaliśmy w okolice Zugspitze. Tak naprawdę nie wiedziałam nic o tym szczycie, poza tym, że jest najwyższy w Niemczech. (2962 m n.p.m.) Kiedy staliśmy pod kolejką linową, dosyć sporych rozmiarów wagonik wyłonił się z ciemnych chmur zasłaniających prawie całą górę. Wiedziałam, że to nie będzie tego dnia ale następnym razem musimy wjechać na szczyt.
Jest tam schronisko, ponad stuletnia stacja meteorologiczna oraz 4 metrowy pozłacany krzyż . Przy dobrej pogodzie można podziwiać ok 400 szczytów z 4 krajów. Poza kolejką od strony jeziora Eibsee, na szczyt można się dostać tyrolską kolejką linowa od strony austriackiej oraz kolejką zębatą wzdłuż tunelu wewnątrz góry.
Poza nami w okolicy nie było nikogo. Z wagonika wyszło może 5 osób. Gdybyśmy mieli ładną pogodę, to maj byłby idealny na zwiedzanie Bawarii.
Jezioro
Eibsee
Ostatni dzień w Alpach. O godzinie 12 czeka nas 10 cio godzinna podróż do domu, od razu po śniadaniu wyszliśmy z hotelu. Chcieliśmy wykorzystać każdą chwilę aby jeszcze pobyć w górach. Wybraliśmy miejsce niedaleko naszej miejscowości – Tegelberg. Tak jak w inne dni pogoda nas nie rozpieszczała, tak w ostatni dzień było piękne, błękitne niebo i przyjemne 20 stopni. Udaliśmy się do dolnej stacji kolejki linowej Tegelbergbahn. Julka bardzo cieszyła się, że znowu będzie jechać wagonikiem. Do wszystkich napotkanych osób mówiła radosne „cześć”, a w wagoniku od razu pobiegła do okna. Długo mogła się cieszyć widokiem, ponieważ czekała trasa wagonika ma prawie 2150 metrów. Te parę godzin zrekompensowało nam te wszystkie widoki, których nie dane nam było zobaczyć ze względu na kapryśną górska pogodę. Zielone wzgórza, bajkowy Neuschweinstein, w tle wysokie szczyty i jeziora oraz paralotniarze, którzy bardzo upodobali sobie zbocza tej góry.
Podsumowując, nasz pobyt był zdecydowanie za krótki. Zobaczyliśmy tylko fragment alpejskiego świata, który nas zauroczył. Wszystko jeszcze przed nami.